20 kwietnia 2015

Dodekanez: Kos, Patmos, Lipsi

Wyprawa na Dodekanez, cz. 1.

Planowanie podróży

Na Dodekanez, najbardziej odległy z archipelagów Egejskich, decydujemy się z bardzo prostego powodu: Ryanair uruchomił sezonowe połączenie z wyspą Kos, które pozwala na ogromną oszczędność nie tylko środków, ale przede wszystkim czasu. Standardowa podróż lądem do Pireusu zajęłaby nam co najmniej 24 godziny autem non-stop, plus około 12 godzin na pokładzie promu. A tak  wylatujemy z Balic po południu, by wieczorem znaleźć się w letnim gorącu wyspy Kos.
Jak się okazuje na miejscu, Dodekanez jest „łatwy do podróżowania” za sprawą stosunkowo niewielkich odległości pomiędzy wyspami oraz licznych połączeń komunikacyjnych.
Generalnie pomiędzy wyspami archipelagu krąży nieprzerwanie wielki prom Diagoras, należący do kompanii Blue Star Ferries. Stanowi on najtańszą, ale i najbardziej czasochłonną opcję. Przewozi wszystko: pasażerów, samochody osobowe i ciężarowe, autobusy.
Na drugim biegunie plasują się bardzo szybkie (i dwukrotnie droższe) katamarany Dodekanissos Express (Dodekanissos Pride).
Pomiędzy jest całe spektrum lokalnych promów wahadłowych, stateczków i jachtów motorowych, należących do małych firm.
Należy też wspomnieć o komunikacji lotniczej. Wiele wysp Dodekanezu ma niewielkie porty lotnicze, powstałe na miejscu dawnych lotnisk wojskowych. Odlatują z nich niewielkie samoloty obsługiwane przez krajowe linie Aegean (www.aegean.com) i/lub Olympic Air (www.olympicair.com). Lotniska znajdują się m.in. na wyspach: Rodos, Kos, Kalimnos, Leros.
W planowaniu podróży pomagają nam strony armatorów: www.12ne.grwww.bluestarferries.gr.

Za cel obieramy północną część archipelagu, a więc wyspy położone na północ od Kos: Kalimnos, Patmos, Leros, Lipsi – oraz Nissiros, która co prawda leży trochę na południe, ale od dawna figuruje na mojej liście marzeń.
Nasza podróż zacznie się na lotnisku w Balicach, skąd samolot linii Ryanair zabierze nas na wyspę Kos. Po obejrzeniu wyspy mamy zamiar wsiąść na statek w porcie Kos i popłynąć na Patmos, położoną najdalej na północ wyspę Dodekanezu. Z Patmos popłyniemy na Lipsi, z niej na Leros. Z Leros przeprawimy się na Kalimnos, z Kalimnos na Nissiros, stamtąd z powrotem na Kos, skąd odlatuje nasz samolot do Polski.

Patmos: widok na Chorę i port Skala ze szczytu Profitis Ilias
Patmos: widok na wschodnie wybrzeże. Na horyzoncie wyspa Lipsi
Patmos: zatoka Grikos
Lipsi z wysepkami Voreia Aspronisia
Lipsi z okolicznymi wysepkami 
Dodekanez: miriady maleńkich wysepek
Kos
Dlaczego Kos?
Po pierwsze, nie mamy innego wyjścia, ponieważ nasz samolot ląduje na lotnisku Diagoras na tej wyspie. Po drugie stolica wyspy, miasto Kos, należy do najładniejszych i najciekawszych miejscowości Dodekanezu, toteż mamy zamiar dokładniej się jej przyjrzeć. Po trzecie jest tu kilka pięknych plaż i małych przystani, jakie lubimy. Dalej są tylko minusy, z których najpoważniejszym jest bujny rozkwit masowej turystyki. Pocieszamy się tym, że wyspa jest na tyle duża, iż musiała zachować jakieś bardziej autentyczne, spokojniejsze zakątki.

Oswajanie Kos
Na lotnisku Diagoras lądujemy o 21. Po wyjściu z terminalu okazuje się, że tuż obok jest przystanek autobusów, kursujących na zachodni (do Kos) i na wschodni (do Kefalos) kraniec wyspy. Decydujemy się na pierwszą opcję, gdyż mamy zamiar dostać się do jednego z kameralnych kurortów północnego wybrzeża. Nasz pierwszy kontakt z wyspą potwierdza czarne przypuszczenia – jeszcze w samolocie natykamy się na hałaśliwą, wulgarną ekipę rodaków, po których na pokładzie zostaje kilka butelek po wódce. Później mamy wątpliwe szczęście spotkać ich w lokalnym autobusie, który kursuje z lotniska w kierunku stolicy wyspy (3€/os.). Kiedy wysiadają jeden przystanek przed nami, czujemy ulgę pomieszaną z niepokojem, powodowanym możliwością ponownego spotkania.
Początkowo mamy zamiar wysiąść w Mastichari, jednak wioska pogrążona w ciemnościach nie rokuje łatwego znalezienia noclegu. W ciemnościach wysiadamy w Tigaki, kameralnym kurorcie o wyjątkowo szerokiej piaszczystej plaży. Autobus wyrzuca nas dosłownie przed tarasem hotelu Sunny Days (50€/2 doby), który okazuje się całkiem przyzwoitym rozwiązaniem. Przemiła właścicielka prowadzi nas do przestronnego dwupokojowego, klimatyzowanego studia z kuchnią i dwoma balkonami. Kiedy budzimy się rano zauważamy, że jesteśmy jakieś 400 m od morza (w nocy nic nie było widać), a z balkonu, na którym jemy śniadanie, rozciąga się widok na pola i szuwary wokół słonego jeziora Alikes. Wyruszamy do budzącej się ze snu wioski: w piekarni kupujemy pełnoziarnisty chleb, na malutkim straganie koło hotelu – warzywa i jajka od sympatycznej pary staruszków, którzy sprzedają płody z własnego ogródka. Najwcześniej, jak to możliwe (czyli o 9.15) wypożyczamy auto (30€ plus 15€ paliwo) w pobliskiej wypożyczalni. Pomocny właściciel „oswaja” nam wyspę, rysując na mapie optymalną trasę zwiedzania (uwzględniającą wędrówkę słońca po niebie).

Kos- w drodze do Asklepiejonu. Na drugim planie słone jezioro Alikies, dalej wyspy Pserimos i Kalimnos


Wokół Kos
Najpierw wstępujemy do Mastichari – na przystań, skąd kilka razy w ciągu dnia odpływa prom samochodowy w najkrótszą trasę na Kalimnos (5€). Zauważamy, że wioska jest bezpretensjonalnym kurortem z szeroką piaszczystą plażą. Następnie jedziemy do Pawiego Lasu, który jest lokalnie znaną atrakcją, nie wymienianą w przewodnikach (może to i dobrze). Z Mastichari trzeba jechać drogą w kierunku Kefalos; po objechaniu terenów lotniska od głównej drogi odchodzi trakt z małą tabliczką: Pagonia (po grecku: pawie – παγώνια). 

Pawi las


Samica z młodymi pawiami


Samiec pozuje z wyraźnym zadowoleniem

Po ok. 10 minutach zaczyna się las sosnowy z piaszczystym podłożem i licznymi jarami, do złudzenia przypominający lasy nad zachodnim Bałtykiem. Pozostawiamy auto na parkingu. Pawie nie dają długo na siebie czekać, zresztą przez cały czas sygnalizują swoją obecność przeciągłymi jękami. Widzimy kilkanaście samic z gromadkami młodych, a także dorosłe samce, które z lubością puszą się w obiektywach aparatów licznych turystów (głównie rosyjsko- i polskojęzycznych). W lesie żyje ponoć ponad 200 pawi.
Za Pawim Lasem zaczynają się bardziej dzikie tereny wyspy, których białe wąwozy, żyzne gleby i niezwykłe ukształtowanie powierzchni jednoznacznie zdradzają wulkaniczne pochodzenie. Pod tym względem zachodni kraniec Kos wykazuje pokrewieństwo z pobliskimi wulkanicznymi wyspami Nisiros i Giali.

Kos - krajobraz zachodniego interioru

Niespełna 10 km za Pawim Lasem droga zbiega z interioru na południowo-zachodnie wybrzeże, w kierunku Zatoki Kefalos. Jest to długa, zaciszna zatoka, oblamowana plażami (nie tak szerokimi, jak te na północnym wybrzeżu), otoczona spokojnymi, dość kameralnymi kurortami od Kamari po Kambos. W Kambos na cypelku pomiędzy dwiema plażami tkwią ruiny wczesnochrześcijańskiej bazyliki Agios Stefanos. Naprzeciw ruin z płytkiego morza wyłania się wysepka Kastri z biało-niebieskim kościółkiem św. Szczepana. Niektórzy dopływają do niej z plaży. Kamari wywiera na nas przyjazne wrażenie – bezpretensjonalne, wyluzowane, zasiedlone przez międzynarodowy tłumek miłośników spokoju. Jak się później okaże – znajdziemy tu jedne z najbardziej urokliwych kwater na Dodekanezie. 

Ruiny bazyliki Agios Stefanos
...z popularną plażą w tle
Za Kamari droga pnie się do Kefalos, na bezludny, dziki, wulkaniczny „ogonek” wyspy. Na końcu drogi, ok. 8 km za Kefalos, znajduje się monastyr św. Jana. Krajobraz w tej części wyspy jest niezwykły za sprawą śnieżnobiałego pyłu, który pokrywa trakty wijące się wśród sosen i frygany.
Wracamy w kierunku Kardameny, największego ośrodka wakacyjnego wyspy. Jego ciasna, pozbawiona charakteru zabudowa, tłumna przystań statków wycieczkowych na Nisiros a także hałaśliwa, młodociana, nietrzeźwa anglosaska klientela wymieszana z rosyjskim żywiołem sprawiają, że czym prędzej żegnamy to miejsce. Kierujemy się na północ, na stoki masywu Dikio (843 m n.p.m.), omijając niestety szerokim łukiem świetnie zachowaną wenecką twierdzę obok wioski Antimachia. Cóż, zajrzymy tam następnym razem.
Górskie wioski: Pili, Lagoudi, Asfendiou, a szczególnie Zia, głęboko nas rozczarowują. Wśród standardowej współczesnej zabudowy trudno znaleźć genius loci...
Pili zbiega zabudową po zboczu; przy wijącej się głównej drodze wioski stoi kilka kościołów. Drogowskazy w górnej części zabudowy kierują ku Paleo Pili – opuszczonej poprzedniczce dzisiejszego Pili, schowanego wśród skał na tyłach bizantyjskiego zamku. Postanawiamy tam dotrzeć, co wcale nie okazuje się łatwe, gdyż na skrzyżowaniach brak drogowskazów. W końcu zrezygnowani, z górskiej drogi w kierunku Lagoudi dostrzegamy ruiny zamku. Czym prędzej zjeżdżamy w boczny trakt, który doprowadza nas do małego parkingu u podnóża dłuuugich kamiennych stopni, które pną się do murów od strony północnej. Na szczycie okazuje się, że od zachodu jest łatwiejsza ścieżka (można tam dojechać z Pili, drogą koło kościoła Agios Georgios). W skalistych dolinkach i w porośniętych sosnami nieckach na tyłach zamku przycupnęły opuszczone domostwa Starego Pili. Wszędzie rośnie pełno ziół. Z murów twierdzy rozpościerają się widoki na północne wybrzeże z białą plamą jeziora Alikes koło Tigaki. Za pasem morza piętrzą się góry wyspy Kalimnos.


Zia, polecana przez tubylców jako najładniejsza wioska górska Kos, okazuje się skomercjalizowana do granic wytrzymałości (przy głównej drodze w dolnej części stoją dziesiątki straganów z pamiątkami). Tutejsze tawerny reklamują się jako tradycyjne, a ich atutem mają być bajeczne zachody słońca oglądane z tarasów... Z całą pewnością jest tu mnóstwo turystów. W menu, oprócz turystycznej klasyki, można natrafić na potrawy z koźliny i jagnięciny. Jedynie w górnej, starej części zachowały się wąskie uliczki i tradycyjne domostwa.
Przy starym orzechu nieopodal przystanku autobusowego bierze początek pieszy szlak (oznakowany przy kościele tabliczką „Way to the Mountain”) na Dikteos (843 m n.p.m.) – najwyższy szczyt wyspy.
Górska trasa z wioski liczy 7 km długości (i 560 m deniwelacji) i zajmuje ok. 4 godz. w obie strony. Mniej więcej do połowy drogi idzie się przez pachnący las sosnowy. Po osiągnięciu szczytowej grani szlak robi się bezdrzewny; miejsce lasu zajmują szerokie widoki na południowy brzeg z Kardameną w dole. Wierzchołek Dikteos znaczy biała kapliczka. Z tego miejsca można podziwiać oszałamiające (przy przejrzystym powietrzu) widoki na całą Kos a także na okoliczne wyspy i wąski płw. Resadiye w Turcji.

Serpentyny o dobrej nawierzchni wyrzucają nas prosto pod ruinami Asklepejonu (wt.-nd. 8.00-15.00; 3€), 4 km od centrum stolicy wyspy. Okolony sosnami i cyprysami teren archeologiczny stoi na kilku poziomach – kilka doryckich kolumn na najwyższym znaczy miejsce, gdzie w III w. p.n.e. zbudowano świątynię Asklepiosa będącą zarazem najznamienitszym z 300 ośrodków leczniczo-sanatoryjnych starożytnej Grecji. W muzeum archeologicznym w mieście Kos można obejrzeć pastelową mozaikę pochodzącą z tego miejsca, która przedstawia przybycie Asklepiosa na wyspę (wita go m.in. Hipokrates, najsłynniejszy lekarz starożytności, który założył na Kos jeden ze swoich ośrodków leczniczych). Na środkowym tarasie stoją szczątki najstarszych budynków, wśród nich ołtarz ofiarny. Na najniższym poziomie są szczątki budynków recepcyjnych. Asklepejon zrujnowany podczas trzęsienia ziemi, został pogrzebany na wieki. Na światło dzienne wydobył go przed stu laty zespół archeologów niemieckich Rudolfa Herzoga.
Z Asklepejonu jedziemy do Kos. Zostawiamy auto na parkingu na obrzeżach centrum, w pobliżu wykopalisk, na osi głównego deptaku, aby powłóczyć się trochę po uroczej, starannie odrestaurowanej starówce i – nieodwołalnie –  kupić bilet na prom – najlepiej na jutro rano.
Miasto Kos jest faktycznie bardzo urodziwe, aczkolwiek w realu okazuje się znacznie bardziej kameralne niż na fotografiach. Już przy wjeździe od strony Tigaki zza zabudowy wyłaniają się antyczne ruiny.
Miasto Kos: Agora


Port Kos


Miasto Kos: meczet Defterdar na placu Eleftherias


Kos: modernistyczna hala targowa z czasów włoskich

Dzień ma się ku wieczorowi. Zgodnie z radą pana z wypożyczalni, udajemy się na plażę Thermes, przy której tryska źródło termalne. Musimy przejechać przez centrum stolicy, przez słynną Aleję Palmową (Finikia), a dalej na wschód, drogą wzdłuż konglomeratów hoteli i pensjonatów Paradisi i Psalidi.
Ku naszemu zaskoczeniu, parking przy plaży Thermes znajduje się wysoko na klifie, z którego trzeba zejść (ok. 20 min) szutrowymi serpentynami. Przy parkingu można wynająć muła i na jego grzbiecie pokonać kilkaset metrów do plaży. Niektórzy zjeżdżają autem po szutrowej drodze, i też nic się nie dzieje. Termalna plaża jest serią żwirowych zatoczek wciętych w pionowe skały. W pewnym miejscu ze skały tryska ciepłe źródło, którego woda spływa do kamiennego zastawu w płytkim przy brzegu morzu. W ten sposób woda morska staje się przyjemnie ciepła. W bajorku jest tak tłoczno, że nie decydujemy się na kąpiel.
Późnym wieczorem oddajemy auto, spacerujemy trochę po Tigaki.
Nazajutrz punktualnie o 9:20 autobus zabiera nas do Kos (2€; 40 min.).  Z terminalu, zlokalizowanego na skraju Starego Miasta, maszerujemy żwawo do portu, mijając po drodze imponujące ruiny twierdzy Joannitów, otoczonej podwójnym murem i fosą. Punktualnie o 11:00 na pokładzie katamaranu Dodekanissos Pride (14,5€) opuszczamy wyspę. Zamierzamy udać się na Kalimnos (45 min), jednak po drodze zmieniamy plany i płyniemy na Patmos (2 ½ godz.).

 
Odpływamy z Kos: port od strony morza

Patmos

Dlaczego Patmos?
Byłam na Patmos już kilka razy, jednak pobyt tutaj ograniczał się do klasztoru obronnego, Groty Apokalipsy i okolic portu Skala. Każda wizyta pozostawiała głęboki niedosyt i nieprzepartą chęć, by powrócić na wyspę i mieć dość czasu, aby nacieszyć się jej pięknem. Jak większość wysp Dodekanezu, Patmos ma nieprawdopodobnie urozmaiconą linię brzegową o licznych uroczych zatoczkach, w których kryje się wiele dzikich plaż.
Ma też swojego „profitisa” – najwyższy szczyt, z którego rozpościerają się urzekające widoki.







Tym, co ją wyróżnia, jest spora liczba klasztorów i kościółków (ktoś naliczył ich ponad 200) oraz niezwykła atmosfera bezpretensjonalnej szlachetności. Ze względu na sławę drugiego najliczniej odwiedzanego miejsca pielgrzymkowego wysp egejskich zachowała sporo staroświeckiego czaru i autentyzmu. Mimo popularności nie została zniszczona przez masową turystykę – obok przytulnych pensjonatów i pokoi do wynajęcia są tu luksusowe hotele, jednak nie narzucają się swoją obecnością. Reasumując, Patmos stanowi szczęśliwe połączenie autentycznej wyspy i cywilizowanego kurortu. Docenił ją również komitet UNESCO, wpisując w 1999 r. na Listę Światowego Dziedzictwa.


Oswajanie Patmos
Patmos, najdalej na północ wysunięta wyspa Dodekanezu, ma zaledwie 34 km kw. powierzchni i 25 km maksymalnej długości. Zamieszkuje ją niecałe 3 tys. osób.
O 13:30 cumujemy w porcie Skala – głównej (i jedynej) przystani na wyspie. Ponieważ mamy pewne kłopoty ze zdobyciem auta (w wypożyczalniach przy porcie zabrakło „opcji ekonomicznej”), postanawiamy pojeździć po wyspie autobusem (2,7€), w nadziei znalezienia jakiegoś urokliwego miejsca do zamieszkania. Autobus wiezie nas na północny kraniec wyspy, gdzie teoretycznie są dwie możliwości noclegowe: Vaja i Kambos. Żadne jednak z tych miejsc nie przypada nam do gustu (są to malutkie osady o niezbyt ciekawych plażach, z dość ograniczoną ofertą noclegową), w związku z tym pozwalamy, aby Geniusz Podróży prowadził nas dalej. Wracając tym samym autobusem do portu Skala dostrzegamy dwie wypożyczalnie na obrzeżach miasteczka. W obu stoją śliczne małe autka. Wysiadamy czym prędzej i bierzemy jakąś pandę za 30 €/dobę.



Udajemy się na południe Patmos, do jej największego kurortu – Grikos, który okazuje się spokojną, niezbyt dużą wioską nad wielką zatoką. Miejsc noclegowych w bród, od eleganckich hoteli w stylu białego minimalu po domatia w zielonych ogródkach i malutkie domki wmurowane w skały nad samym morzem. Mamy zamiar zamieszkać w pięknym, niezwykłym miejscu. I oto staje się. Przy cienistym bielonym zaułku jedną przecznicę od morza stoi dom z kołatką przy drzwiach. Wchodzimy do holu, który przypomina wnętrze starego wiatraka, z mnóstwem dywanów, poduszek, starych sprzętów. W recepcji nikogo nie ma. Nikt nie odpowiada na wołanie. Wyciągam więc komórkę i wybieram numer z wizytówki. Z wnętrza domu wychodzi Pani z telefonem w dłoni... Pasuje do tego domu: delikatna, starsza dama o melodyjnym głosie i pięknym uśmiechu. Z dumą pokazuje nam swój hotelik. Co prawda w pokojach brak aneksu kuchennego (a na wiekowych, miękkich łożach trudno spać, jak się później okazuje), jednak my i tak już jesteśmy kupieni. Zostajemy na parę dni (35€ za pokój ze śniadaniem). Hotel ma wielki atut w postaci cienistego tarasu na dachu, na którym Pani z czułością serwuje gościom domowe śniadania (z chrupiącymi rogalikami i własnoręcznie wykonanymi powidłami ze skórki pomarańczy, które cudownie komponują się z jogurtem...). Po śniadaniu taras staje się azylem, czytelnią, salonem – słowem goście lubią spędzać tu czas, spoglądając ponad dachami na morze.




Wokół Patmos
Następnego dnia po śniadaniu wyruszamy na objazd wyspy. Zaczynamy oczywiście od najwyższego szczytu, zwanego, jak należy, Profitis Ilias (269 m n.p.m.), który jak zwykle wyszukał mój małżonek, razem z prowadzącą doń drogą. Wyjeżdżamy autem po wąziutkiej drodze (którą Andrzej jakimś cudem zauważa przy głównej szosie z Chory w kierunku Diakofti). Na szczycie jest maleńka, bielona wapnem pustelnia z II poł. XVIII w. Szerokie widoki na całą wyspę i okoliczne wysepki dosłownie zapierają dech w piersiach.







Nie możemy stąd odejść, toteż spędzamy na szczycie dobrą godzinę.
Następnie jedziemy na południowy kraniec Patmos, tak daleko, jak tylko pozwala droga. Po drodze zatrzymujemy się przy białej kapliczce na wzgórzu, aby uczynić zadość tradycji składania na wyspie przysięgi małżeńskiej (Patmos reklamowana jest jako romantyczne miejsce zawierania związku małżeńskiego, podobnie jak kilka innych wysp greckich, na które przyjeżdżają młode pary z całego świata, a zwłaszcza z Azji).




My wybieramy najskromniejszą z białych kapliczek, odnawiamy naszą przysięgę i oznajmiamy ten fakt przy pomocy sygnaturki (którą słyszą tylko kozy w pobliskiej zagrodzie)...



Przy drodze do Diakofti mijamy parę półdzikich zatoczek z plażami, m.in. zat. Stawros. Najpiękniejsza w tej okolicy (i na całej wyspie) plaża Psilli Ammos, na południowo-zachodnim cyplu wyspy, dostępna jest pieszo (lub łódką). Piaszczysta zatoczkę okalają porośnięte fryganą wzgórza; ze złotego piasku wyrastają drzewa, dające cenny cień.
W drodze na północ wyspy trafiamy do otoczonego murem klasztoru Evangelismou „Mitros Igapimenou” (Zwiastowania), założonego w 1613 r., którego masywna sylweta kryje się w dolinie w cieniu Chory. Niestety, furta jest zamknięta z powodu sjesty.



Przejeżdżamy u stóp wiatraków, stojących rządkiem przy wjeździe do Chory. Z tego miejsca roztacza się kolejna urokliwa panorama wyspy, toteż Andrzej nie może powstrzymać się od wykonania kilku zdjęć...

Zjeżdżamy do portu Skala, robimy zakupy w markecie nieopodal portu (z przyjemnością znajduję na półce jogurt z koziego mleka – pierwszy raz w Grecji, zwykle kupuję owczy). Wąziutką drogą zjeżdżamy w kierunku zat. Chochlakas, opiewanej w folderach, jednak niestety, urok tamtejszej plaży psuje silny wiatr i całe sterty wodorostów wyrzuconych przez morze.
Port Skala

Na północnym wybrzeżu zat. Chochlakas kryje się jedyny teren archeologiczny wyspy – Kasteli, do którego prowadzi oznakowany bity trakt. W starożytności był tu akropol – do dziś zachowały się szczątki fortyfikacji z czarnego kamienia. Baszty w murach stanowią pamiątkę budownictwa hellenistycznego z III w. p.n.e. Na terenie akropolu stała świątynia dedykowana Apollinowi.
Dalej na północ droga pnie się w górę; z wysokości rozpościerają się śliczne widoki na wysepkę Agia Thekla i zat. Agriolivadi z nielicznymi białymi zabudowaniami.






Za Kampos, największą osadą na północy Patmos, droga rozwidla się w trzech kierunkach: na zachód bite trakty prowadzą w kierunku zatoczek (z dzikimi plażami): Lefkes i Livadi Kalogiron, na północ, przez osadę Christos, wąziutka droga asfaltowa wiedzie do zat. Lambi. Najdłuższy odcinek, na wschód, to nowa asfaltowa droga w kierunku latarni morskiej Geranou. Prowadzi ona przez dzikie tereny porośnięte głównie fryganą, poprzecinane poletkami i osadami liczącymi po parę domostw. Z prawej strony rozpościerają się oszałamiające widoki na zatoczki (Vagia, Didimes, Livadi, Geranos) i wysepki Kentronisi i Agios Giorgios. Niestety, droga jest jeszcze nie ukończona, toteż musimy zawrócić, nie dotarłszy do latarni morskiej.

Jedziemy na północne wybrzeże, by odpocząć na niezwykłej plaży Lampi, pokrytej gładkimi barwnymi kamyczkami. Przy drodze na plażę natrafiamy na jedną z ciekawostek przyrodniczych Patmos, jaką jest las poziomkowców (gr. Koumaro) – ponoć jeden z trzech w całej Grecji. Poziomkowiec (zwany też chruściną jagodną), to niewysokie drzewo o żółtawej korze i lśniących wiecznie zielonych liściach. Jego nazwa pochodzi od owoców – czerwonych, okrągłych, przypominających poziomki. Są one bardzo słodkie, troszkę mdławe. Grecy potrafią z nich pędzić mocne tsipouro koumarou (poziomkowce rosną też w masywie Olimpu – 1 l tsipouro koumarou kosztuje tam 35 €).
Przy wejściu na plażę Lambi jest kuriozalna tablica, zakazująca... wynoszenia kamyków. Za chwilę przestaje mnie ona jednak dziwić – kamyki są tak kolorowe i piękne, że sama mam ochotę zabrać cały wór do domu... Na plaży działa tawerna rybna z błękitnymi stolikami, w której serwują świeże ryby i thalassina. Opalamy się i kąpiemy w chłodnym, wzburzonym morzu.
Po południu, po obejrzeniu wszystkich dostępnych plaż i zatoczek, wracamy do hotelu.
Wieczorem udajemy się na długi spacer wzdłuż zatoki Grikos. Za wszystkimi hotelikami i tawernami zauważamy farmę w szczerym polu, specjalizującą się w uprawach organicznych. Serce rośnie.
Dnem wyschniętego słonego jeziorka dochodzimy do owianej legendami skały Kalikatsou. Jest to malowniczy cypelek oddzielający plaże Grikos i Petra (ta ostatnia żwirowa, zgodnie z nazwą). Podobno w przeszłości skała była schronieniem dla pustelników, którzy wykuli schodki, cysterny na wodę, schronienia.
Wieczorem idziemy na romantyczną kolację do jednej z tawern przy plaży Grikos. Kalmary i ryba z grilla smakują znakomicie.



Nazajutrz oddajemy samochód w porcie Skala, po czym, z naszym zaprzyjaźnionym kierowcą jedynego na wyspie autobusu, który krąży po krętych drogach wyspy, wyjeżdżamy do Chory. Nadszedł czas, aby wspiąć się do słynnego na cały Dodekanez klasztoru obronnego św. Jana Ewangelisty, a następnie powałęsać po białych zaułkach jednej z najpiękniejszych osad Dodekanezu.





 Klasztor św. Jana Ewangelisty, zwany po prostu Iera Moni Patmou, odwiedziłam już trzykrotnie (przy okazji rejsów do Ziemi Świętej, jakie miałam przyjemność obsługiwać przed kilkunastoma laty...), jednak bardzo chciałam pokazać go Andrzejowi. A tu okazał się zamknięty. Nasz Geniusz Podróży czuwa jednak jak zwykle –  odźwierny informuje nas, że w środku jest jakaś ważna delegacja rosyjska, więc i nas może wpuścić. Ale tylko na chwilę.
Monastyr góruje nad Chorą i całą wyspą. Jego 15-metrowe szare, pochodzące z XIII w. mury chroniły mnichów i ludność w razie najazdów piratów (którzy porywali wyspiarzy i sprzedawali na targach niewolników w całej Europie do XVIII w.).



Jedną z dwu furtek w kamiennym murze wchodzimy na dziedziniec klasztorny. Wszędzie panuje pustka i cisza. Wkraczamy do mrocznego katholikonu, w którym na chwilę zaświecono światła, aby dostojna rosyjska delegacja (parę osób duchownych, parę świeckich) mogła obejrzeć cenne malowidła i słynny rzeźbiony ikonostas z 1820 r. W kaplicy św. Christodulosa po prawej stronie ołtarza jeden z zakonników pokazuje nam święte relikwie, m.in. czaszkę św. Tomasza Apostoła, oraz relikwiarze św. Szczepana, św. Panteleimona, św. Jakuba i innych.



Przy klasztorze działa niezwykle bogate muzeum sakralne, w którym przechowywane są bezcenne artefakty w postaci starych ikon, srebrnych i złotych przedmiotów liturgicznych, tkanin haftowanych złotem i srebrem. Biblioteka klasztorna kryje księgi i dokumenty, na czele ze złotą bullą, w której cesarz Aleksy Komnen przekazał wyspę św. Chrystodulosowi w 1088 r. W bibliotece klasztornej przechowywano m.in. rękopis Dialogów Platona, który zniknął tajemniczo w 1800 r., aby pojawić się w zbiorach  Uniwersytetu Oxford. Na koniec zwiedzania udaje nam się wspiąć na „primachiolię” – wieżyczkę z sygnaturką klasztorną. Z tego miejsca można ponoć zobaczyć najpiękniejszy wschód słońca na wyspie. A także z Agios Dimitrios w Vagia.




Gdy już zamyka się za naszymi plecami klasztorna furta, chcemy kontynuować podróż w czasie. Zagłębiamy się w białe zaułki starej Chory. Co ciekawe, kiedy Chrystodulos przybył na wyspę, przywiózł ze sobą jedynie kilku mnichów oraz osadników z Krety i Azji Mniejszej, bez kobiet i dzieci. Wraz z rozwojem monastyru okazało się, że misi potrzebują wielu robotników rolnych, a stałe osadnictwo bez kobiet nie jest możliwe. Wobec tego Chrystodulos zaprosił na wyspę rodziny, które miały osiedlać się z dala od klasztoru. Dopiero w obliczu zagrożenia najazdami piratów ludność otrzymała pozwolenie na zbudowanie domostw w pobliżu murów obronnych klasztoru – i tak powstała Chora. Ciszę, magię i urok tego miejsca trudno oddać słowami, dość powiedzieć, że panuje tu jakaś niezwykła aura, a widoki, roztaczające się z maleńkich tarasów na dachach, z mikroskopijnych ogródków (czy z tarasu tawerny To Balkoni), zapierają dech w piersiach. Mamy szczęście – uliczki Chory są puste, a ich ciszę w porze sjesty zakłócają tylko miałknięcia wszechobecnych kotów.
Zabudowa z uliczkami kręci się wokół murów klasztornych. Idziemy całkiem „po omacku” aż w końcu wychodzimy na główną szosę do Skali. Z radością odkrywamy kamienną ścieżkę, monopati, która wije się wśród cyprysów i innych drzew równolegle do szosy, zahaczając o Grotę Apokalipsy. Ale od początku.

Najniezwyklejszym miejscem na wyspie jest biały klasztor (bodaj św. Anny) na skarpie poniżej Chory, w którego podziemiach kryje się Święta Grota Apokalipsy (Iero Spilio tis Apokalipsis).  W  95 r. n.e. na Patmos (która była wtedy wyspą banitów) przybył ukochany uczeń Chrystusa, św. Jan Ewangelista, skazany na banicję przez cesarza Domicjana. Sędziwy już wtedy apostoł osiedlił się w jaskini na zboczu pomiędzy dzisiejszą Skalą a Chorą. Prawdopodobnie podczas trzęsienia ziemi ujrzał, jak strop groty pękł na trzy części (pęknięcie widoczne do dzisiaj) i doznał Objawienia, pod wpływem którego stworzył proroczą wizję Apokalipsy. Z dziedzińca klasztornego 43 schody prowadzą do kaplicy w Grocie. Po prawej stronie ikonostasu ogrodzono miejsce, gdzie według legendy spoczywał św. Jan dyktując Apokalipsę swojemu uczniowi, Prochorosowi. Obłożone złocistą blachą wgłębienie w skale to ponoć „podłokietnik” Ewangelisty. W grocie panuje niesamowita atmosfera, podkreślana przez pachnące kadzidła.

Z Groty Apkalipsy schodzimy do portu Skala, aby powłóczyć się po jego białych uliczkach. Ulice,  placyki i liczne tawerny oraz kafejki wypełnia międzynarodowy tłumek. Przez chwilę rozważamy możliwość spędzenia wieczoru w osławionej tawernie Aloni, w której co środę i sobotę odbywają się „patmiańskie wieczory” z pokazami tańców regionalnych, degustacją potraw i ogólną zabawą. Wielkość sali, zdolnej pomieścić co najmniej 300 osób, poraża nas jednak i odstrasza. Zamiast tego siadamy w kafejce z widokiem na port. A później naszym zaprzyjaźnionym już autobusem wracamy do hotelu.
Kiedy nadchodzi dzień rozstania z wyspą, jest nam trochę smutno. Rano zamawiamy taksówkę z Grikos do portu (10€), wsiadamy na pokład lokalnego statku Patmos Star (www.patmos-star.gr) i odpływamy w kierunku wyspy Lipsi (50 minut; 8,5€).


Odpływamy z Patmos

Lipsi
Dlaczego Lipsi?
Na Lipsi zdecydowaliśmy się chyba dlatego, że marzyła nam się całkiem dzika, malutka wyspa. Poza tym nic o niej nie wiedzieliśmy, a była po drodze i w dodatku dobrze (i tanio) skomunikowana z Patmos i Leros.


Port Lipsi od strony interioru. Na horyzoncie wysepki Makri, Kalavres i Sarakianos; w tle wyspa Leros


Północno-wschodnie wybrzeże Lipsi


Kapliczka przy końcu drogi na północy Lipsi

Oswajanie Lipsi
Lipsi ma zaledwie 16 km kw powierzchni, 35 km obwodu i 700 mieszkańców. Po przybyciu do malutkiego portu postanowiliśmy znaleźć nocleg jak najbliżej przystani, aby nie nosić daleko bagażu. Od razu strzał w dziesiątkę: kiria Ana z Pension Galini wita nas jak starych przyjaciół.


Port Lipsi widziany z naszego tarasu


Na tarasie Pension Galini

 Dostajemy nieduże, lecz świetnie wyposażone studio z tarasem ponad portem (30€). Od razu idziemy popływać  w niewiarygodnie turkusowym morzu przy piaszczystej (niezbyt pięknej z bliska) plaży na tyłach portu i naszego lokum. Później udajemy się na rekonesans do centrum. Okazuje się, że jest pod dostatkiem tawern, kilka „super-marketów”, piekarnia. Nie ma natomiast autobusu (parę razy dziennie kursują busy na najlepsze plaże wyspy, na czele z Platis Gialos na północnym wybrzeżu). Są dwie wypożyczalnie jednośladów (i bardzo drogie auta).
Kiedy słońce przestaje prażyć, idziemy na rekonesans poza miasteczko. Wędrujemy wśród zagród z osiołkami, poletek, aż na dziki, smagany przez wiatry, porośnięty fryganą południowy cypel.


Lipsi: spotkanie dwóch światów


W zatoczce na wprost - nasza pierwsza turkusowa plaża na Lipsi (na tyłach portu)


Samotna rezydencja na wschodnim wybrzeżu


Rybak naprawiający kuter w porcie Lipsi

O zmroku wracamy do portu – zaczyna się „wolta”, czyli pora wieczornego spaceru. Główna ulica portu jest na tę okoliczność zamknięta dla ruchu kołowego i zmienia się w tłumny deptak. Dzieciaki grają tu w piłkę pomiędzy wystrojonymi spacerowiczami. Stoliki tawern zapełniają się powoli międzynarodowym tłumkiem. My też znajdujemy stolik, w tawernie rybnej Teologos  - takiej z widokiem na morze, niebieskimi stolikami, morskimi artefaktami na ścianach i cudowną grecką muzyką z lat 60-tych w tle. Zamawiamy świeże ryby z grila, szaszłyk rybny, buraczki w oliwie i favę, czyli puree z groszku. Jedzenie jest świeżutkie i wyśmienite (i kosztuje nas 30 € wraz z napiwkiem).
Delektując się kolacją nie przypuszczamy nawet, jaką niespodziankę szykuje nam Geniusz Podróży.
Wśród rzednącej gromadki spacerowiczów dostrzegamy parę młodych ludzi, którzy nie pasują do żadnej kategorii narodowościowej. Są tak jakoś swojsko ubrani, spacerują tak swojsko przytuleni i w ogóle jest w nich coś bardzo swojskiego. Mimo, że wytężamy słuch, nie jesteśmy w stanie usłyszeć, w jakim języku rozmawiają. Kiedy spotykamy ich na ulicy po raz trzeci, postanawiam zagadnąć. „Dobry wieczór” – mówię. Są totalnie zaskoczeni. Po krótkiej wymianie informacji podróżnych okazuje się, że mamy sobie wiele do opowiedzenia. Umawiamy się w barze u Janisa, gdzie podobno jest tanio i sympatycznie. Nasi nowi znajomi, o medialnych imionach Jacek i Agatka, przyprowadzają jeszcze jedną osobę polskojęzyczną. Jest to Panajotis, właściciel statku Margarita, który pływa na rejsy wycieczkowe na okoliczne wysepki. Panajotis ma żonę Polkę, z którą prowadzą w Żorach wielki figlopark zwany Wesołkowem. Jacek i Agatka, nasi ziomkowie pochodzący z Pszczyny i Nikiszowca, mieszkają też na wyspach, tyle że brytyjskich. Agatka, jak to określa, „handluje metalem”, czyli pracuje w firmie zajmującej się globalnym handlem rudami i surowcami, Jacek buduje ich wspólny dom. Siedzimy w tawernie do zamknięcia o 1 w nocy i po prostu nie możemy się nagadać. Nazajutrz zapraszamy ich wszystkich na obiad na taras naszego pensjonatu. Kiria Ana „pożycza” nam swojego, wielkiego i ocienionego winoroślą tarasu oraz stosownej liczby talerzy. W wielkim garze gotuję „briam”, czyli potrawkę z kabaczków, bakłażanów, ziemniaków, pomidorów, na oliwie z oliwek, przyprawioną natką pietruszki. Bakłażany i kabaczki trochę się rozpadają (w oryginale briam przyrządza się w piekarniku, nie na ogniu), ale mimo to zjadamy całą porcję. Dzielimy się doświadczeniami z podróży po wyspie. Kiedy nasi nowi znajomi odpływają następnego dnia, żegnamy się powiewając chusteczkami, dopóki ich statek nie zniknie nam z oczu.
Po południu kiria Ana zaprasza nas na kawę na swój taras. Opowiada, skąd wzięła się na wyspie. W jej opowieści odżywa historia: rok 1974, wygnanie Greków ze Stambułu jako dalszy ciąg konfliktu cypryjskiego. (Na mocy porozumień po I wojnie światowej społeczność grecka nie została wysiedlona z Konstantynopola=Stambułu w zamian za to, że Turcy pozostali w Tracji.) Kiria Ana wraz z całą liczną rodziną opuszcza rodzinny Fener (dzielnica Stambułu zamieszkiwana przez Greków i Patriarchę Konstantynopola). Jako jedyna z ośmiorga rodzeństwa osiedla się na Lipsi – reszta emigruje do Australii. Teraz przyjeżdżają czasem na wakacje...
Z tarasu widzimy wielki tankowiec wpływający do zatoki. Kiria Ana mówi, że właśnie przywieziono zapas słodkiej wody. Okazuje się, że na Lipsi nie ma źródeł wody, która dostarczana jest tankowcami z wyspy Rodos (i składowana w specjalnym zbiorniku nieopodal miasteczka).

Andrzej na naszym wypożyczonym michanaki
Wokół Lipsi
Po całym dniu lenistwa na plaży o 16.00 wypożyczamy skuter (10€) i udajemy się na objazd wyspy. Okazuje się, że praktycznie cała „cywilizacja” skupia się wokół głęboko wciętej w ląd zatoki w centralnej części południowego wybrzeża. Poza zwartą, białą zabudową stolicy wyspy na Lipsi jest kilka domostw porozrzucanych przy północnych wybrzeżach oraz na bardziej urodzajnym wschodnim krańcu. Droga wije się wzdłuż prawie bezludnego, dzikiego północnego wybrzeża. Dokładnie na północ od stolicy wyspy jest parę dzikich piaszczystych plaż i kilka domostw. Przy jednej z plaż kołyszą się kolorowe kutry; na skałach nieopodal osadziła się skrystalizowana sól morska, którą zbieram do woreczka. Wystarczy nam do końca podróży.
Na skalistych zboczach z widokiem na morze z archipelagiem wysepek o adekwatnej nazwie Aspronisia („Białe Wyspy”) wybudowano stylowe kamienne wille deweloperskie. To dla tych, którzy nie lubią żyć w greckim „kołchozie”, czyli w wioskach o zabudowie tak zwartej, że sąsiedzi znają najintymniejsze szczegóły z życia sąsiadów.
Przy zachodnim krańcu północnego wybrzeża w ocienionej tamaryszkiem zatoczce kryje się najpiękniejsza i najpopularniejsza plaża na Lipsi: Platis Gialos. Przy plaży stoi kościółek, jest też tawerna. Z portu Lipsi można dostać się tam gminnym busem. Dalej droga wije się stromo do malutkiej przystani rybackiej w zatoczce na północno-zachodnim przylądku. Przy drodze stoi kościółek Agios Theonas. W tym miejscu trzeba zawrócić. W drodze powrotnej objeżdżamy stolicę wyspy od zachodu. Okazuje się, że południowe wybrzeża w dzikiej zachodniej części są w większości niedostępne od strony lądu a nieliczne trakty przecinające interior prowadzą do samotnych kościółków: Stavros, Kimissis Theotokou, Aios Georgios czy Christos.

Następnego dnia opuszczamy Lipsi. Stwierdzamy, że jest to idealne miejsce na parę dni błogiego lenistwa i totalnego bezstresu. W pamięci pozostaną nam kolacje w klimatycznej tawernie Teologos, wieczory w uroczym mieszkanku u kirii Any, jej opowieści rodzinne oraz turkusowe plaże.


Południowo-wschodnie wybrzeże z zatoczkami, w których kryją się malutkie plaże (i cumują jachty)



Najsłynniejsza, najpiękniejsza plaża na wyspie


Jedyna miejscowość na Lipsi widziana ze wzgórz na południu wyspy

Południowo-wschodnie wybrzeża Lipsi - na kamieniach koło tej łódeczki zbieraliśmy skrystalizowaną sól morską.
Pożegnanie z portem Lipsi





1 komentarz: